wtorek, 29 września 2015

Rozdział 3


"Odwaga to panowanie nad strachem, a nie brak strachu."
                                                                                                    - Mark Twain
          



            Otworzyłam oczy. Leżałam na czymś twardym i zimnym. W nozdrzach czułam zapach ziemi. Moje ciało drżało, byłam zmarznięta. Słyszałam szelest liści na wietrze. Ale nic nie widziałam. Ciemność na mnie napierała intensywnie. Czułam przeszywający ból kręgosłupa i głowy. Chciałam się podnieść, ale nie wyszło mi to najlepiej. Ciało odmówiło mi posłuszeństwa.
            Nim przyzwyczaiłam się do panującego mroku upłynęło kilka sekund. W końcu jednak pojawił się przed moimi oczami zarys drzew, na tle ciemnego, nocnego nieba. Drzewa rosły tak gęsto, że nie docierało tutaj światło księżyca. Potrzebowałam chwili by przypomnieć sobie co się stało. Przeanalizowałam wieczór krok, po kroku. Bez ogródek dotarłam do nieprzyjemnego incydentu z Joshem, ale później musiałam się bardziej wysilić by zrozumieć co właściwie tutaj robię. Gdzieś w mojej świadomości zamigotał sen. A zaraz później sytuacja z drogi. Podniosłam się gwałtownie do pozycji siedzącej i zaraz tego pożałowałam, bo zrobiło mi się niedobrze. Jakoś opanowałam zawroty głowy.
           Siedziałam kilka metrów od drogi. Przypomniał mi się mężczyzna, z którym wymieniłam kilka słów. Był tak niesamowicie przyciągający, ale jednocześnie czułam, że ma wobec mnie złe zamiary. Zadrżałam, lecz tym razem nie z zimna. Poczułam na sobie czyjeś spojrzenie i wystraszyłam się, że nie jestem sama.
            Dopiero teraz dotarło do mnie jaki jest ogrom powagi tej sytuacji. Śniłam o tym. I czułam, że zdarzy się coś złego. A później o mały włos nie zginęłam pod kołami samochodu. Pod kołami samochodu, który również mi się przyśnił. Tak samo jak finał spotkania z niebieskookim brunetem. Jak mogłam być taką idiotką? Zignorować swoje obawy i sen? I tak po prostu stać sobie na drodze i rozmawiać z mężczyzną, który ewidentnie miał wobec mnie złe zamiary? Z mężczyzną, którego znałam jedynie ze swojego snu. Na drodze, na której wiedziałam, że pojawi się samochód, który mnie przejedzie, ponieważ to również mi się śniło.  Czy to wszytko nie brzmi niedorzecznie? Miałam proroczy sen, ale mimo to wylazłam na jezdnie prosząc się o śmierć. Jak ćma lecąca do ognia.
             Niespodziewanie stało się kilka rzeczy na raz. Przypomniało mi się, że ktoś zdjął mnie z drogi w ostatniej chwili, ratując mi przy tym życie, usłyszałam za sobą szelest i łamanie gałęzi, a kiedy spojrzałam w tamtą stronę spostrzegłam sylwetkę kobiety. W pierwszym odruchu chciałam zerwać się na równe nogi i uciec tak daleko jak się da, ale ostatecznie ciekawość wygrała. Widząc, że kobieta nie zamierza wyłonić się z cienia zawołałam:
            - Kto tam jest?
            Odpowiedziała mi głucha cisza. Zirytowało mnie to nieco, ale ugryzłam się w język nim rzuciłam jakimś złośliwym komentarzem. Zamiast tego rzekłam z wdzięcznością:
             - Dziękuje. Dobrze rozumiem, że to Ty mnie uratowałaś?
             Przez ułamek sekundy pomyślałam, że i tym razem kobieta nic nie powie, ale wtedy ona wyszła ze swojej kryjówki i pokazała mi się. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego. Dziewczyna wydęła usta, złapała się pod boki i spojrzała na mnie z wyrzutem. Kiedy jednak się odezwała w jej melodyjnym głosie pobrzmiewała ulga:
            - Pojawiłam się w samą porę. Na twoje szczęście.
            Patrząc tak na nią uzmysłowiłam sobie, że jest niesamowicie piękna. Takich ludzi rzadko spotyka się na ulicy. Przypominała raczej istotę nie z tego świata. Miała duże brązowe oczy, które skrywały w sobie współczucie całego świata. Patrzyła na mnie jak kobieta o starej duszy. Jakby doświadczyła o wiele więcej niż mogło by się zdawać. Miałam wrażenie, że nigdy nie będę miała takiej mądrości i dobroci w sobie. Jej obecność dodawała otuchy i budziła poczucie bezpieczeństwa.
            Kasztanowe, długie włosy powiewały na wietrze jakby żyły własnym życiem. Cera zdawała się błyszczeć w ciemności, tak jasna była. A usta różowe i pełne dopełniały obraz tej istoty. Była inna. Wyjątkowa:
            - Kim jesteś? - wypaliłam.
            Jej wyraz twarzy złagodniał. Zagryzła wargę wyraźnie zagubiona i w końcu powiedziała:
            - Nazywam się Emilie Lee.
            - Chyba nie jesteś stąd? - zapytałam szczerze zaciekawiona.
            - Właściwie to nie - mruknęła. - Dopiero wprowadziłam się do Forest Town.
            - Oh...
            Zaskoczyła mnie. Jednak postanowiłam nie męczyć ją dalszymi pytaniami, ponieważ odebrałam wrażenie, że nie chce ze mną rozmawiać. Nie tylko na ten temat, ale w ogóle. Uzmysłowiłam sobie, że wciąż siedzę na ziemi. Pozbierałam się z niej, z trudem łapiąc równowagę. Mój organizm na zmianę pozycji, zareagował zawrotami głowy i nasilającą się chęcią zwrócenia kolacji. Emilie w ułamku sekundy stanęła u mojego boku:
            - Uważaj - mruknęła.
             Oparłam cały ciężar swojego ciała na jej ramieniu. Nie mogłam nie być wdzięczna:
            - Dziękuję - powiedziałam słabym głosem. - Jak długo byłam nieprzytomna?
            - Chwile - odparła. - Prawdę mówiąc miałam odejść jak się tylko obudzisz.
            Nabrała gwałtownie powietrze i zagryzła wargę jak by to, co właśnie powiedziała, wymsknęło jej się przypadkiem. Podniosłam brwi pytająco, ale Emilie udała, że tego nie widzi i zaczęła mnie prowadzić w drogę powrotną. Miała silny uścisk. Zauważyłam, że jest odrobinę wyższa ode mnie, choć na pierwszy rzut oka wydawało mi się inaczej. Wyswobodziłam się delikatnie i powiedziałam z uśmiechem:
            - Chyba dam radę pójść sama.
            Kiedy postąpiłam kilka kroków do przodu wiedziałam, że to nie prawda, ale starałam się nie dać tego po sobie poznać. Czułam, że dziewczyna się czegoś obawia. Rozglądała się co jakiś czas na wszystkie strony i marszczyła brwi wyraźnie czymś zatroskana. Nie chciałam jej jeszcze bardziej dręczyć, dlatego udawałam, że tego nie widzę.
             Najbardziej jednak zaskakiwał mnie jej strój. Miała na sobie zwiewną, białą sukienkę po same kostki. Mimo, że było ciemno dostrzegłam, iż materiał sukienki jest cieniutki. Gołe ramiona nie były niczym okryte. Był to koniec września, noc była wyjątkowo chłodna. Podczas gdy ja drżałam z zimna, po niej nie dało się poznać by chłód jej doskwierał w jakiś sposób. Nim ugryzłam się w język wypaliłam:
            - Nie jest ci zimno?
            Spojrzała na mnie zdziwiona:
            - Co? - po chwili chyba zrozumiała, bo dodała: - Ah, nie. To znaczy... nie przeszkadza mi chłód.
            Zaskoczyła mnie tą odpowiedzią. Emilie zdecydowanie była dziwna. Ani trochę nie przypominała moich rówieśniczek i dało się wyczuć to na odległość. Postanowiłam jednak przestać świdrować ją spojrzeniem. Wyraźnie źle się z tym czuła. Skupiłam się więc na przemierzaniu drogi. Było ciemno i z trudem cokolwiek widziałam w skromnym świetle księżyca, prześwitującego przez korony drzew. Kilka razy potknęłam się o wystający korzeń, a dwa razy nawet upadłam na ziemie przez co zdarłam sobie skórę z kolan. Wydawało mi się, że szłam bardzo długo nim w końcu do moich uszu dotarł dźwięk stłumionej muzyki. Odwróciłam się z uśmiechem, by zakomunikować dobre wieści towarzyszce, lecz nie było jej już. Cały czas byłam przekonana, że idzie tuż za mną. Wystraszyłam się, że może coś jej się stało. Szybko jednak odpędziłam tą myśl od siebie. Od momentu kiedy zobaczyłam ją skrywającą się w krzakach czułam z jej strony niechęć i obawy. Wyraźnie była zagubiona. Doszłam do wniosku, że pewnie jest szarą myszką, która unika ludzi i nie na rękę było jej bawienie się w bohaterkę pierwszego dnia w obcym mieście. Wmawiając sobie, że mam rację pognałam szybko przed siebie. Kiedy podeszłam bliżej baru, spostrzegłam na ganku tłum bawiących się ludzi. Najwidoczniej impreza przeniosła się na zewnątrz. Z trudem przecisnęłam się przez kompletnie pijanych nastolatków. Nigdzie nie widziałam Evy i Melanie, a koniecznie chciałam wrócić do domu. Kiedy w końcu przedarłam się do środka odpychając na bok wymiotującą dziewczynę, która wpadła na mnie i niemal uraczyła mnie zawartością swojego żołądka, spostrzegłam, że w środku "Leśnej Chaty" jest równie dużo ludzi co na zewnątrz. Przełknęłam ślinę. Nie wiedziałam w jaki sposób mam znaleźć w tym chaosie siostrę i przyjaciółkę. Głośna muzyka dotkliwie dudniła mi w głowie. Dym papierosowy, odór unoszącego się alkoholu i zapach potu mieszał się ze sobą w powietrzu. Zrobiło mi się nie dobrze. Łapiąc się ostatniej deski ratunku wyciągnęłam z małej kieszonki w sukience telefon. Kiedy ją kupowałam właśnie ta kieszonka mnie w niej urzekła. Wydała mi się być bardzo praktyczna i przy tym wcale nie było jej widać.
            Zezłościłam się kiedy okazało się, że telefon jest wyłączony. Prawdopodobnie się rozładował. Pozostało mi jedynie wybrać między szukaniem Evy i Melanie w tym tłoku, a powrotem do domu na piechotę. Skarciłam się w duchu za to, że nie zabrałam ze sobą kurtki. Nie mając wyboru zdecydowałam się na to pierwsze.
            Ruszyłam przez zatłoczoną sale szukając rudej czupryny. Ludzie siedzący przy barze zaczęli mi się przyglądać kiedy koło nich przechodziłam. Choć nie wiedziałam dlaczego, nie zastanawiałam się nad tym długo. Tuż za barem, niedaleko wejścia do męskiej toalety, spostrzegłam Josha. Stał oparty o ścianę tłumacząc się z czegoś. Wyraźnie malowało się w jego oczach przerażenie. Kiedy zorientowałam się, że jego napastniczkami są Melanie i Eva mimowolnie z mojego gardła wydobył się chichot. Podeszłam na tyle blisko, że mimo głośnej muzyki usłyszałam głos chłopka:
            - Tłumaczę wam, że ta wariatka poszła sobie gdzieś.
            - Tylko mi tu nie wariatkuj - warknęła Eva. - Jak mi zaraz nie powiesz co z nią zrobiłeś, ty łajdaku, to osobiście zadbam byś już więcej nie pomyślał nawet o powrocie w te rejony.
            Roześmiałam się. Siostra i przyjaciółka natychmiast się odwróciły. Melanie podbiegła do mnie:
            - Boże, dziewczyno! - krzyknęła obejmując mnie. - Gdzieś ty się podziewała?
            Nim zdążyłam odpowiedzieć Eva wypaliła:
            - Jak ty wyglądasz! Ganiałaś się z krasnoludkami po lesie, czy jak?
            - Boże - Melanie nagle przyszło coś do głowy. - Czy Josh zrobił ci krzywdę?
            Eva natychmiast odwróciła się w stronę przerażonego chłopaka szykując się chyba na zadanie ciosu:
            - Nie, nie! - zawołałam pospiesznie.
            Ręka siostry zawisła tuż nad jego głową. Uśmiechnęłam się do niego przepraszająco, a ten wyczuwając swoją okazje pospiesznie odszedł mamrocząc pod nosem:
            - Banda szajbusek.
            Odprowadziłam go spojrzeniem, a później skierowałam swoją uwagę na dziewczyny. Eva z założonymi na piersi rękoma, tupała nogą o podłogę czekając na wyjaśnienia. Uśmiechnęłam się, czując ulgę, że je znalazłam:
            - Byłam na spacerze - skłamałam.
            - Na spacerze? - Melanie parsknęła.
            - Przestań ściemniać - warknęła siostra. - Gdzieś się szlajała i co robiła?
            - Na prawdę byłam na spacerze - kłamałam bez zająknięcia. - Musiałam się przewietrzyć po tym jak Josh się na mnie rzucił.
            - Czyli jednak coś ci zrobił? - podłapała szybko Melanie.
            - Nie - powtórzyłam. - Chciał mnie jedynie pocałować.
            Dziewczyny wyraźnie nie były przekonane o autentyczności mojej historii. Zignorowałam ten fakt i szybko zmieniłam temat:
            - Możemy już wrócić do domu?
            - Musimy - powiedziała siostra z naciskiem. - Wyglądasz jak siedem nieszczęść.
             Melanie ukryła uśmiech i ruszyła przodem, torując mi drogę do wyjścia, za co byłam jej niezmiernie wdzięczna. Na zewnątrz z ulgą przywitałam chłód. Zaduch w środku był tak przytłaczający, że wolałam marznąć. Nie będę zaprzeczać, że fakt, iż zaraz znajdę się w ciepłym wnętrzu samochodu Melanie, miał wpływ na moją ulgę.
            Kiedy podeszłyśmy do samochodu do moich uszu dotarł znajomy głos. Zerknęłam na dziewczyny i powiedziałam:
            - Poczekajcie chwilkę, zaraz wracam.
            Nim zdążyły zaprotestować oddaliłam się szybko w stronę głosu, który bez wątpienia należał do Emilie. Jej biała sukienka rzuciła mi się w oczy na tle ciemności. Rozmawiała z kimś, kto stał za drzewem. Z tej odległości ciężko było mi usłyszeć o czym dokładnie rozmawiają. Docierały do mnie tylko strzępy zdań. Ostrożnie się zbliżyłam i przystanęłam za krzakiem, który wydał mi się idealnym punktem obserwacyjnym z ukrycia:
            - Zauważyła mnie. - mina Emilie zdradzała skruchę, jakby coś przeskrobała: - Nie wiedziałam co mam powiedzieć kiedy zapytała co tu robię.
            - Zrobiłaś mi ogromny problem, Emilie - usłyszałam głos kobiety.
            - Wiem, ale jakoś to naprawię. - po chwili namysłu dodała: - Będę miała wszytko pod kontrolą będąc na miejscu.
            Zapadła chwila ciszy podczas, której Emilie patrzyła z nadzieją na swoją rozmówczyni. W końcu ta odparła:
            - Dobrze. Możemy spróbować. Ale pamiętaj, że ona nie może...
            Reszta zdania zlała się z głosem Evy, która pojawiła się nagle za moimi plecami:
            - Co tutaj robisz?
            Emilie odwróciła się w naszą stronę, marszcząc brwi. Szybko pociągnęłam siostrę w głąb krzaku przy, którym się pochylałam. Pokazałam jej gestem, że ma być cicho. Emilie rzucając podejrzliwe spojrzenia szepnęła coś do towarzyszki i zniknęła za drzewem. Eva nie wytrzymała:
            - Dlaczego ją podsłuchiwałaś?
            W pierwszej chwili chciałam powiedzieć jej prawdę. Zmieniłam jednak szybko zdanie. Ukuło mnie przeczucie, że lepiej jest trzymać bliskich z dala od tego co się dzieje. Bo z całą pewnością coś wisiało w powietrzu. Nie wiedziałam tylko jeszcze co. Zerknęłam na siostrę i skłamałam po raz kolejny tego wieczoru:
            - Nie podsłuchiwałam - powiedziałam wychodząc z ukrycia. - Wydawało mi się, że to znajoma z obozu.
             Siostra zmrużyła podejrzliwie oczy:
            - Coś kręcisz, Stephanie.
            - Nic nie kręcę. Choć bo Melanie odjedzie bez nas.



            Wspinałam się po schodach najciszej jak tylko potrafiłam. Przede mną szła powoli Eva. Z każdym krokiem moje serce waliło coraz mocniej. Oczami wyobraźni widziałam jak mama staję u szczytu schodów z surową miną. Nic takiego jednak się nie wydarzyło.
            Całe szczęście żadna z nas nie musiała mijać sypialni mamy. Po wejściu na korytarz na piętrze, pierwsze drzwi jaki się pokazują są tymi od pokoju Evy. Siostra pomachała mi uśmiechając się z miną, która mówiła "A nie mówiłam?". Bez wątpienia cieszyła się z sukcesu. Wymknęłyśmy się z domu niezauważone przez mamę. I nie czekały nas żadne konsekwencje. Zniknęła w swojej sypialni pozostawiając mnie samą. Kolejnym pomieszczeniem był mój pokój. Zakręciłam u szczytu schodów i przeszłam najciszej jak się dało w stronę swoich drzwi. Przystanęłam na chwilę przy progu patrząc na sypialnie rodziców. Dopadły mnie wyrzuty sumienia. Chciałam przed nimi uciec i zamknąć się w pokoju, ale wtedy niespodziewanie dobiegł mnie szloch mamy. Serce zaczęło mi walić jak szalone. Podeszłam bliżej drzwi jej sypialni, ale nie przesłyszałam się. Zrobiło mi się niewiarygodnie smutno. Mama właśnie płakała. Przez mojego tatę. Zapragnęłam wejść do środka i przytulić ją. Przypomniało mi się sytuacje, kiedy jako mała dziewczynka przychodziłam do rodziców w środku nocy, ponieważ wydawało mi się, że pod moim łóżkiem jest wilkołak, którym straszyły mnie dzieci. Mimo niezadowolenia taty, mama zawsze robiła mi miejsce między nimi. Potrzebowałam jej wtedy. A teraz czułam, że ona potrzebuje mnie.
            Niestety byłam ubrana w strój na imprezę, który w dodatku intensywnie pachniał dymem papierosowym z "Leśnej Chaty". Nie  mogłam teraz wpakować w tarapaty siebie i siostry. Czując się jak ostania egoistka szybko uciekłam do swojego pokoju. Bałam się, że zmienię zdanie i chęć przytulenia mamy, okaże się silniejsza niż "instynkt samozachowawczy".
            Kiedy weszłam do pokoju od razu udałam się w stronę łazienki. Z ulgą zauważyłam, że jest wolna. Zapaliłam światło, które natychmiast mnie oślepiło. Cały wieczór spędziłam w ciemnym lesie, a jedyną od tego odskocznią było wnętrze baru z mało intensywnym oświetleniem. Nic więc dziwnego, że moje oczy zareagowały w ten sposób.
            Kiedy przyzwyczaiłam się do jasności, podeszłam do wielkiego lustra. Łazienka, którą dzieliłam z siostrą nie była tak duża jak ta rodziców. Zawsze zazdrościłam im wielkiej wanny, podczas gdy ja i Eva musiałyśmy się zadowolić jedynie kabiną prysznicową. Była jednak ładna i bardzo dziewczęca. Podłoga i ściany wyłożone były bladoróżowymi kafelkami. Po jednej stronie znajdowała się kabina prysznicowa i tuż obok niej muszla klozetowa, a po drugiej obszerna umywalka z półką nad nią i lustrem rozciągającym się na całą długość ściany.
            Przeraziłam się na swój widok w lustrze. Zrozumiałam dlaczego ludzie przy barze przyglądali mi się w taki dziwny sposób, a Eva i Melanie naśmiewały z mojego wyglądu. Doszłam do wniosku, że określenie "siedem nieszczęść", jest wielkim niedopowiedzeniem w tej sytuacji. Moje długie, brązowe włosy, były mocno poczochrane. Zauważyłam, że zaplątał się w nie suchy listek. Sukienka była całkowicie brudna. Wystraszyłam się, że nie dam rady jej doprać. Szybko zdjęłam ją z siebie, pozostając w samej bieliźnie. Rzuciłam ubranie, na zapełniony już kosz. Odnotowałam w głowie by pamiętać, o zrobieniu prania.
            Przyjrzałam się swojemu odbiciu dokładniej. Zagryzłam wargę widząc nagle tysiące niedoskonałości. Jestem z tych co mają mnóstwo kompleksów, bez większej przyczyny. Jestem wysoka i szczupła. Siostra nigdy nie rozumiała czemu na to narzekam, ale odpowiedź jest prosta. Najlepsze określenie na moją figurę jest słowo "deska", które ani trochę nie kojarzy się pozytywnie. Moim jedynym atutem są długie nogi, których i tak najczęściej nie miałam śmiałości odkrywać. Ale moim najgorszym problemem nie były braki w klatce piersiowej i biodrach, a fakt, że mam okropnie duże stopy. Noszę buty o rozmiarze czterdzieści jeden, co wydaje mi się bardzo nie kobiece. Zagryzłam wargę i potrząsnęłam głową:
            - Kiedyś znajdzie się facet, który pokocha cię taką jaka jesteś - mruknęłam do siebie na pocieszenie.
            Odkręciłam wodę pod prysznicem i wróciłam do swoich rozmyśleń. W sumie jak teraz na to patrzę, to wcale nie powinnam się dziwić, że zawsze pozostawałam w cieniu siostry i przyjaciółki. One są wręcz idealne.
            Eva choć jest niska i raczej okrągła, nie wygląda źle. Ponieważ jej okrągłość sprowadza się jedynie do piersi i bioder. Ma talie osy i figurę, której mogła by jej pozazdrościć sama Kirsty Heslewood*. Melanie z kolei jest nieco wyższa ode mnie, ale matka natura wyposażyła ją w takie atuty, jakich mnie pożałowała. Miała więc wszytko na swoim miejscu, proporcjonalne i idealne. Przy nich byłam niemal jak wybryk natury.
            Weszłam pod strumień ciepłej wody automatycznie wyzbywając się myśli, które mnie dręczyły, czując przy tym jednocześnie ulgę. Nalałam na gąbkę owocowy żel pod prysznic rozkoszując się jego zapachem. Woda zmyła ze mnie ciężar jaki odczuwałam od rana. Odejście taty, sny i dziwaczne zajście w lesie odeszły w niepamięć, choć na tą krótką chwilę. Byłam tylko ja. Umysł mi się oczyścił i mogłam odetchnąć.
            Kiedy w końcu zakręciłam  kurek, poczułam, że w łazience zrobiło się parno, od gorącej wody. Wyszłam i ponownie stanęłam przed lustrem. Starałam parę z jego nawierzchni i uśmiechnęłam się do swojego odbicia. Wyglądałam o niebo lepiej. I tak się czułam.
            Wytarłam się starannie i wsunęłam na siebie krótkie spodenki i bluzeczkę na ramiączkach. Zmęczenie zaczęło mi doskwierać. Już miałam wyjść z łazienki, kiedy mój wzrok padł na suszarkę. Westchnęłam. Jeżeli położę się do łóżka nie susząc uprzednio, moich mokrych włosów bardzo będę tego żałować rano. Z drugiej strony, jeżeli teraz zacznę hałasować mama na pewno się tym zainteresuje i zacznie coś podejrzewać. Pozostało mi jedynie dokładnie je rozczesać i liczyć na to, że nie będzie aż tak źle.
            Kiedy położyłam się w łóżku, okrywając ciało miękką kołdrą, mimowolnie skrzyżowałam palce, modląc się by wydarzenia dzisiejszego dnia okazały się jedynie koszmarem, a nie rzeczywistością.



            Następnego dnia obudził mnie okropny ból gardła. Tak właśnie kończą się spacerki po lesie w środku chłodnej nocy. Jęknęłam przewracając się na drugi bok. Mój wzrok padł na zegarek, który wskazywał godzinę 12:10. Podniosłam się na łóżku, przypominając sobie, że jest sobota. Wytężyłam słuch, ale jak poprzedniego dnia, nie dotarły do mnie żadne dźwięki.
            Moje oczy padły na lustro. Aż pisnęłam kiedy dostrzegłam jak wyglądam. Miałam na głowie gigantyczną szopę skołtunionych loków. O to są konsekwencje nie użycia suszarki. Zła na siebie wygrzebałam się z kołdry i podeszłam do komody, by znaleźć gumkę do włosów.
            Związałam je w niedbały kok podchodząc do okna. Niebo było szare i nieprzyjemne. Mimo, że w tej właśnie chwili nie padało, deszcz pozostawił po sobie krople na zewnętrznej stronie szyby, które leniwie spływały po niej na parapet.
            Wyszłam z pokoju i skierowałam swoje kroki do kuchni. Dotarł do mnie zapach jajecznicy. Uśmiechnęłam się myśląc, że skoro mama robi takie śniadanie, może choć trochę poprawił jej się nastrój. Jednak przy kuchence ze dziwieniem spostrzegłam nie mamę, a siostrę. Eva była już całkiem ubrana. Rude włosy związała w koński ogon. Zerknęła na mnie przez ramię i powiedziała:
            - Wstałaś w samą porę, Zaraz będzie gotowe śniadanie.
            - Robisz jajecznicę? - starałam się  by w moim głosie nie słychać było za bardzo zaskoczenia.
            - Tak. Powiedzmy, że mama od rana nie myśli o tym by nakarmić swoje córki.
            Z holu dobiegł mnie głos mamy:
            - Nie przesadzaj Eva. Jesteście na tyle duże, by bez trudu przygotować sobie śniadanie.
            Siostra przewróciła oczami. Wyszłam na hol i zastałam mamę klęczącą na kolanach. W rękach, na które nałożyła żółte, gumowe rękawiczki, trzymała różową ścierkę. Obok niej stało czerwone wiadro, wypełnione wodą. W powietrzu unosił się zapach detergentów:
            - Co robisz? - zapytałam z ciekawości.
            - Sprzątam. Jest sobota, więc to dobry czas by ogarnąć mieszkanie.
            Czułam, że prawdziwym powodem porządkowania mieszkania, był fakt, że mama chciała zająć czymś swoje myśli. Zrobiło mi się smutno na wspomnienie sytuacji z nocy, kiedy przyłapałam ją na płaczu. Zebrałam w sobie całą odwagę i zapytałam z troską:
            - Jak się czujesz?
            - Dobrze - odparła krótko siląc się na uśmiech.
            Za moimi plecami odezwała się Eva:
            - Śniadanie.
            - Zjedzcie same - powiedziała mama.
             Nawet nie udawała skruchy. Czując, że siostra nie będzie zadowolona odwróciłam się do niej i mruknęłam ze zbolałą miną:
            - Tak właściwie, to ja też nie mam ochoty na śniadanie. Nie najlepiej się czuję. - widząc jej naburmuszoną minę, szybko dodałam: - Nie gniewaj się Ev.
            - Żartujecie, prawda? - zawołała oburzona. - Po co ja tyle tego robiłam?
            Mama podniosła na mnie wzrok, wyłapując, co przed chwilą powiedziałam:
            - Co ci jest?
            - Nic. Boli mnie gardło, ale wykuruję je wylegując się w łóżku. - spojrzałam na Evę i powiedziałam idąc w stronę lodówki: - Zostaw mi trochę. Zjem później.
            Otworzyłam drzwi lodówki i wyciągnęłam dzbanek z sokiem pomarańczowym. Zaraz dobiegł mnie złośliwy komentarz siostry:
            - Zimny napój na pewno zadziała leczniczo na obolałe gardło.
            Ze złością nałożyła na jeden z trzech talerzy położonych na stole, część jajecznicy z patelni. Mama spojrzała na nią, po czym podniosła się z miejsca i powiedziała:
            - Zmieniłam zdanie. Ja też poproszę. - widząc jak siostra się rozpromienia, dodała: - Pachnie tak apetycznie, że nie mogę się powstrzymać.
            Zostawiłam je same, wracając do pokoju ze szklanką soku. Na górze włączyłam cicho muzykę i stawiając na szafce napój, usadowiłam się wygodnie w łóżku, otwierając książkę w miejscu, w którym skończyłam czytać. Zagłębienie się w lekturę nie zajęło mi dużo czasu.
            Po jakimś czasie usłyszałam delikatne pukanie do drzwi. Podniosłam wzrok z nad książki w chwili, gdy moja mama pojawiła się w progu:
            - Nie miałaś dziś przypadkiem zająć się dzieciakami, pani Evans?
            Zerwałam się na równe nogi. Kompletnie zapomniałam o całym świecie, co często zdarzało mi się podczas czytania. Spojrzałam na mamę z wdzięcznością:
            - Dzięki. Co ja bym bez ciebie zrobiła?
            Mimo, że pytanie było retoryczne, mama odpowiedziała jak zwykle:
            - Zgubiła byś głowę - na jej twarzy pojawił się uśmiech.
            Za nim wpadłam do łazienki, ucałowałam ją jeszcze w policzek.



            - Jesteś - drzwi otworzyła mi pani Evans.
            Kobieta mieszkała w domu obok, więc na szczęście nie miałam długiej drogi do przemierzenia. Pojawiłam się u niej raptem z kilku minutowym opóźnieniem. Mimo to mruknęłam:
            - Przepraszam za spóźnienie - przestąpiłam próg wchodząc do środka.
            Dom Belli Evans był nowocześnie umeblowany. Podobnie jak u mnie, pokoje znajdowały się na piętrze. Różnica polegała tylko na tym, że schody wychodziły z holu. Z lewej strony była otwarta kuchnia, a z prawej gigantyczny salon z jadalnią. Tutaj panowały raczej ciemne tonacje, jednak całkowicie pasowało to do otoczenia i charakteru pani Evans, która jest niezwykle elegancką kobietą.
Spojrzałam na nią i zauważyłam, że miała na sobie czarną, krótką sukienkę, która podkreślała jej świetną figurę. Zupełnie nie wyglądała jak kobieta z dwójką dzieci.
            Ciemne włosy upięła w wysoki kok, co dodało jej uroku. Brązowe, duże oczy podkreśliła delikatnym makijażem, a pełne usta pomalowała czerwoną szminką. Mimo, że jest wyższa ode mnie, co znaczy, że musi mierzyć więcej niż sto siedemdziesiąt centymetrów, nie bała się nosić butów na wysokim obcasie. W tym momencie nakładała dwunastocentymetrowe szpilki. Wyprostowała się i dostrzegając moje spojrzenia, zapytała:
            - I jak wyglądam?
            - Świetnie - odparłam szczerze. - A gdzie się pani wybiera?
            - Ile razy mam prosić byś mówiła mi po imieniu?
            Weszła do kuchni stukając obcasami, a ja poszłam za nią. Brązowe kafelki, którymi wyłożona była podłoga, lśniły. Pani Evans przystanęła nieopodal okna i powiedziała:
            - W lodówce masz przygotowaną kolację dla dzieci.
            Mimowolnie zerknęłam przez okno, spostrzegając, że u mnie w salonie świeci się światło. Nim zdążyłam zagłębić się w swoich rozmyśleniach, pani Evans kontynuowała:
            - Jak będziesz głodna, śmiało zrób sobie coś do jedzenia.
            Kuchnia ta była niezwykle mała. Wokół ustawione były pod ścianą ciemne meble. Przy wejściu stała nowoczesna lodówka i zmywarka tej samej firmy. Pod oknem, w zielonym blacie był umieszczony zlew, w którym pani Evans właśnie myła ręce. Spojrzała na mnie przez ramie i mruknęła z uśmiechem:
            - A wracając do twojego pytania. Dziś wybieram się na randkę.
            - To wspaniale - powiedziałam ze szczerym entuzjazmem.
            Bella Evans zazwyczaj prosiła mnie o opiekę nad Thomasem i Alice, kiedy musiała pilnie pojechać do pracy. Jest osobistą asystentką, co wbrew pozorom jest bardzo ciężką pracą i pochłania wiele jej czasu. Szef Belli jest wymagającym człowiekiem i nigdy nie obchodziło go zanadto, że jego asystentka ma dwójkę małych dzieci. Dzwonił do niej dosłownie o każdej porze dnia i nocy. Mile mnie więc zaskoczyła jak okazało się, że tym razem randka była powodem wezwania mnie. Cieszyło mnie to, ponieważ nie pamiętam by od czasu rozwodu umawiała się z kimś. A jako opiekunka jej dzieci, wiem takie rzeczy.
            Usłyszałam pisk i na moje plecy ktoś skoczył:
            - Stephanie przyszła! - usłyszałam tuż przy swoim uchu głos sześcioletniego Thomasa.
            Uśmiechnęłam się. Do mojej nogi przykleiła się trzyletnia Alice:
            - Jesteś wleście.
            Mała ewidentnie odziedziczyła urodę po mamie. Teraz spoglądała na mnie swoimi wielkimi brązowymi oczami, czekając na to co powiem:
           - Zaraz pobawimy się w coś razem - obiecałam.
            Dziewczynka oderwała się ode mnie, ale tylko po to by skakać  na jednej nodze w zabawnej wersji tańca radości. Jej krótkie, brązowe loczki, upięte czerwonymi spinkami, podskakiwały na głowie z każdym ruchem. Bella uśmiechnęła się na ten widok i powiedziała:
            - Dzieci cię uwielbiają. - przypominając sobie o zwisającym z moich pleców Thomasie, dodała: - Zejdź proszę ze Stephanie. Nie jesteś już taki znowu lekki.
            Chłopiec posłuchał mamy. Zeskoczył na ziemię i zaraz stanął przede mną. Uśmiechnął się szeroko pokazując lukę w swoim uzębieniu:
            - Zobacz, ząb mi wypadł. I odwiedziła mnie wróżka zębuszka, wiesz?
            - To świetnie - odparłam czochrając jego blond czuprynę.
            Chłopiec był bardzo wysoki jak na swój wiek, o tyczkowatej budowie ciała. Niebieskie oczy, wiecznie się śmiały. Przytulił się do mnie niespodziewanie i powiedział:
            - Cieszę się, że do nas przyszłaś. Dawno cię nie było.
           Zrobiło mi się ciepło na sercu. Alice zorientowała się w sytuacji i również do mnie przylgnęła całym ciałem. Bella ponownie stukając obcasami wyszła na hol:
           - Będę się już zbierać - powiedziała zakładając płaszcz. - Jak by się coś działo dzwoń do mnie. Będę cały czas pod telefonem.
            Kiedy mama Alice i Thomasa wyszła z domu, dzieci się ode mnie odkleiły i zaczęły w okół mnie skakać przekrzykując się nawzajem:
            - Pobawmy się lalkami!
            - Chcę bawić się w ninja.
            - Lalkami!
            - Ninja.
            - Spokojnie - wtrąciłam nim zdążyli rozkręcić się na dobre. - Najpierw zjemy kolację bo chyba jest już odpowiednia pora, a później zastanowimy się co będziemy robić.
            Sięgnęłam do lodówki za nim naburmuszona Alice zdążyła zaprotestować. Thomas poszedł grzecznie do jadalni. Wyjęłam dwa pudełka podpisane imionami dzieci, po czym postawiłam na blacie dwa głębokie talerze i przełożyłam do nich zawartość pojemników. Zerknęłam na dziewczynkę i zapytałam:
            - A ty nie dołączysz do brata?
            - Nie! - Alice tupnęła nogą, robiąc groźną minę.
            - Dlaczego? - zdziwiłam się.
            - Bo ja dbam o linie jak mamusia - powiedziała rzeczowo, mrużąc oczka w taki zabawny sposób.
            Roześmiałam się i powiedziałam:
            - Ale mama przygotowała coś specjalnie dla ciebie. Tak byś mogła to zjeść.
            - Tak?  - zapytała zerkając ukradkiem na talerz, najwyraźniej łapiąc przynętę. - To ja w takim lazie zjem.
            Pobiegła do brata zostawiając mnie samą w kuchni. Wsadziłam pierwszy talerz do mikrofali, która stała koło lodówki. Po dwóch minutach posiłek Thomasa był już gotowy, co urządzenie zakomunikowało mi trzema głośnymi dźwiękami. Kiedy wyjęłam talerz i wsadziłam posiłek Alice nastawiając mikrofalę na kolejne dwie minuty, po kuchni rozniósł się apetyczny zapach przypominając mi, że dziś jeszcze nic nie jadłam. Usłyszałam głośne burczenie w brzuchy i postanowiłam zrobić sobie coś na przegryzienie jak radziła mi pani Evans. Kilka minut później usiadłam przy dużym, drewnianym stole między Alice i Thomasem, którzy celowo pozostawili mi takie wolne miejsce. Thomas zmarszczył nos na widok swoich klopsów z brokułami:
            - Dlaczego nie mogę zjeść kanapek jak ty? - zapytał.
            - Ponieważ to co jem ja jest nie zdrowe - odparłam bezmyślnie.
            - To po co to jes? - zdziwiła się Alice - Ty nie dbas o linie? Dziwne. Wyglądasz ładnie.
            Uśmiechnęłam się do dziewczynki za jej szczery komplement. Choć nie zdawała sobie z tego sprawy, wywołała we mnie wiele radości. Poczułam się dowartościowana słowami trzylatki. Ta jednak szybko oceniła sytuację patrząc to na talerz brata, to na swój:
            - Ale ja nie mam nic innego - mruknęła niezadowolona. - Mam to co Thomee.
            - Bo mama ci po prostu inaczej przyprawiła - odparł chłopiec grzebiąc widelcem w swoim talerzu.
            Wyraz twarzy dziewczynki się zmienił. Pokazała się na niej pretensja. Szybko złapałam się ostatniej nadziei, chcąc uratować sytuację:
            - Mama ci tak przyprawiła, kochanie, żeby było zdrowsze. Wiesz, że brokuły są bardzo dobre? Wszystkie warzywa są dobre. I mięsko z indyka też. Ja jem dużo takich rzeczy i dlatego wyglądam ładnie.
            Już myślałam, ze Alice się nie nabierze. Jednak niespodziewanie zaczęła wsuwać warzywa tak ochoczo, że aż zachciało mi się śmiać. Thomas uśmiechnął się do siostry wyłapując swoją okazje:
            - A wiesz, że ruch to też dobry sposób na bycie ładnym? Jak będziesz bawić się tylko lalkami to ci dupa urośnie!
            - Thomas! - rzuciłam mu karcące spojrzenie. - Nie mów tak do siostry.
            Alice się jednak nie przejęła szczególnie obelgą:
            - To co mam zlobić?
            - Pobawić się w  ninja.
            Dziewczynka zerknęła na mnie i zapytała:
            - Tak ciociu? - Alice w przeciwieństwie do swojego brata nie nazywała mnie po imieniu.
            Westchnęłam i odparłam wymijająco:
            - Jak na razie to ja chcę widzieć jak wasze jedzenie znika z talerzy - sama wgryzłam się w swoją kanapkę kończąc w ten sposób dyskusję.
            Po skończonym posiłku Alice i Thomas zaczęli ganiać się po domu. Wykorzystałam chwile by pochować brudne naczynia do zmywarki. Właśnie ją zamykałam kiedy do kuchni wpadły dzieciaki:
            - Thomee osukuje! - zawołała płaczliwie dziewczynka.
            - Nie prawda! To ty nie potrafisz się bawić.
            Skoczyłam do przodu łapiąc Alice na ręce:
            - Choć kochana. Pokażemy Thomasowi co to znaczy zadzierać z dziewczynami.
            W domu rozbrzmiał głośny śmiech rozbawionej dziewczynki, a chłopiec zerwał się do biegu byśmy nie zdążyły go złapać.



            Dzieci już spały w swoich łóżkach. Byłam wykończona i pełna podziwu dla pani Evans. Te dzieciaki w dwie godziny wyczerpały mnie do cna. A ona każdego dnia łączyła zajmowanie się nimi z pracą i obowiązkami domowymi.
            Zostawiłam uchylone drzwi, by słyszeć dzieci, gdyby się przebudziły i zeszłam na dół do salonu. Jak zawsze rozsiadłam się na kanapie włączając telewizor. U nas takiego nie było, gdyż tata i w tym wypadku postawił na swoim. Jego zdaniem to "przeklęte urządzenie" to złodziej czasu, który pierze młodym ludziom mózgi. Wydaje mi się, że tak na prawdę udało mu się wygrać z mamą tę walkę ponieważ jej na tym szczególnie nie zależało więc się nie upierała. Ale tata wołał chyba myśleć, że ją pokonał, więc nie wyprowadzałyśmy go z błędu.
            Po za telewizorem w tej części pokoju, była jeszcze wieża stereo, wygodna kanapa i dwa fotele. W drugiej części, która pełniła funkcje jadalni stał stół i krzesła, a nieopodal kominek.
            Na ekranie czterdzieści dwu calowego telewizora pojawiła się scena z filmu " Uciekająca panna młoda" z Julią Roberts. Powieki zaczęły mi ciążyć coraz bardziej. Mimo, że ze sobą walczyłam, zmęczenie wygrało i w końcu zapadłam w niespokojny sen.
            Kiedy się obudziłam od razu zrozumiałam, że coś jest nie tak. Czułam, że nie jestem sama. Podniosłam się gwałtownie na kanapie mimo, że przeczucie kazało mi się nie ruszać. Pokój oświetlał jedynie ekran telewizora, na którym pojawiły się końcowe napisy. Wytężyłam wzrok chcąc dostrzec, kto się czai w ciemności. Z miejsca gdzie nie docierało światło wyłonił się mężczyzna. Miał zmierzwione brązowe włosy i  odstające kości policzkowe. Uśmiechnął się łobuzersko i podszedł bliżej. Serce zaczęło bić mi jak szalone, ale nie byłam pewna, czy ze strachu, czy ekscytacji. Kiedy jednak nasze oczy się ze sobą spotkały, zanurzyłam się w jego niebieskich tęczówkach doszczętnie zapominając o uczuciach, które mną targały. Pozostało jedynie pragnienie. Pochylił się nade mną, a ja ponownie opadłam na kanapę. Zbliżył się na tyle, że czułam jego oddech na swojej szyi. Poczułam dreszcz przechodzący przez moje ciało. Jego delikatne usta mocno do niej przywarły. Rękoma wodził po moim ciele, a ja nie mogłam powstrzymać jęku, który wyrwał mi się z gardła. Przymknęłam oczy chłonąc jego dotyk. Niespodziewanie jego dłonie zacisnęły się na szyi. Wystraszona otworzyłam szeroko oczy, ale obraz mi się rozmazał. Do mojej świadomości dotarł krzyk małego chłopca:
            - Stephanie! Stephanie, obudź się. Stephanie!
            Poderwałam się gwałtownie. Serce waliło mi w klatce piersiowej, a przed oczami wciąż miałam twarz mężczyzny, który ponownie pojawił się w moim koszmarze. Bez wątpienia był to ten sam, którego wczoraj spotkałam w lesie. "Co się u licha ciężkiego ze mną dzieje?" - zapytałam siebie w duchu. Ze strachem przypomniałam sobie, że poprzedni sen sprawdził się w rzeczywistości. Czy i w tym wypadku tak się stanie? Mimowolnie zadrżałam na wspomnienie jego rozgrzanych ust na mojej szyi. Moje rozmyślenia przerwał cichy głos Thomasa, którego dopiero zauważyłam:
            - Stephanie? - zaczął niepewnie. - Słyszałem dziwny dźwięk.
            Stał w świetle telewizora, nieopodal kanapy zastanawiając się czy może się do mnie zbliżyć. Zapaliłam lampkę stojącą koło kanapy i przyciągnęłam chłopca do siebie:
            - Jaki dźwięk?
            - Jak by ktoś był w domu. Jestem pewny, że słyszałem jak ktoś chodzi po holu.
            Poczułam jak przechodzą mnie ciarki. Nie dałam jednak po sobie poznać, że się boję:
            - Chodź, sprawdzimy czy nikogo nie ma.
            Złapałam Thomasa za rękę i razem skierowaliśmy się w stronę holu. Zapaliłam światło i walcząc z palpitacją serca rozejrzałam się po pomieszczeniu. Niemal przeoczyłam pewien drobiazg chcąc już powiedzieć chłopcu, że nic złego się nie dzieje. Wtedy spostrzegłam, że drzwi frontowe są uchylone. Nie mogąc powstrzymać paniki wypaliłam:
            - Jak schodziłeś na dół drzwi też były otwarte, Thomee?
            - Nie - odparł zaciskając mocniej rękę na mojej dłoni.
            Przerażenie sparaliżowało moje ciało.



***
Witajcie Kochani,
Oto jest! Kolejny rozdział z dwumiesięcznym opóźnieniem. Bardzo Was przepraszam, że tyle to trwało. Jednocześnie liczę, że nie znudziło Was czekanie. Bądź co gorsza nie zwątpiliście w moje chęci kontynuowania tego bloga. Zapewniam Was, że historia ta zostanie skończona. Jednakże w najbliższym czasie będzie mnie znacznie mniej  niż wcześniej. Co znaczy, że rozdziały będą dodawane bardzo nieregularnie.
Niestety dalszy ciąg złych wiadomości też mam. Po za tym, że musicie uzbroić się w cierpliwość dotyczącą mojego opowiadania, chcę Was jeszcze naciągnąć na troszkę odnośnie Waszych opowiadań. U wielu z Was jeszcze nawet nie zaczęłam nadrabiać, a u innych mam tragiczne zaległości spowodowane moją nieobecnością. Wiem, że pewnie spodziewaliście się mnie wcześniej, ale uwierzcie mi robię co mogę. Zapewniam Was, że prędzej, czy później się u Was pojawię, z tym, że w obecnej sytuacji stanie się to raczej później niż prędzej.  
Tak jak obiecywałam ostatnio, wraz z rozdziałem dodałam do zakładki "Bohaterowie" postać Belli Evans. Alice i Thomasa postanowiłam pozostawić Waszej wyobraźni. :)
Tak jak uprzedzałam, nie jestem w stanie podać daty publikacji kolejnego rozdziału.
Czekam na Wsze komentarze. 
Całuję i ściskam
Spencer<3